-
- Streszczenie projektu
- Wstęp
- Realizowanie filmu dokumentalnego – 2015 – 2016
- Obecne działania: Preformans “The Pink Rider – The LIne” – Paźdiernik – Grudzień 2020
1. Streszczenie projektu
Od 5 lat tworzę niezależne kino dokumentalne o sytuacji na Donbasie (Ukraina), skupione na społeczno-filozoficznych następstwach tej wojny. Wykorzystuję do tego autorską metodologię poznawczą oraz nowatorskie techniki artystyczne, na granicy absurdu. Obecnie (październik – grudzień 2020) realizuję preformans artystyczny “The Pink Rider”, podczas którego, będę poruszał się rowerem po strefie militarnej i tworzył “Przedśmiertne portrety” fotograficzne, zapomnianych mieszkańców Donbasu. “The Pink Rider” to wykreowane na potrzeby mojej pracy alter ego. Jest efektem absurdu zastanej tam rzeczywistości, oraz eksperymentalną próbą rozważań nad istotą człowieczeństwa we współczesnym świecie. Świecie zdominowanym przez wielkie ośrodki miejskie oraz sterylne, wyrachowane nagłówki medialne, bardziej imitujące rzeczywistość, niż ją opisujące.
2. Wstęp
Wszystko zaczęło się 6 lat temu w Krakowie (2014), na ulicy rotmistrza Zbigniewa Dunina-Wąsowicza, vis-à-vis neoekspresjonistycznej architektury późnego modernizmu kina „Kijów”, przy którym wówczas mieszkałem. Pogrążony w oparach własnych wewnętrznych wojen, oglądałem całymi dniami krwawy Majdan na live streamingu. Niesłychany zbieg okoliczności (którego w mojej pracy doświadczam nieustanie) – budynek którego bryłę zaprojektował architekt Witold Cęckiewicz, rozpoczął swoją kulturalną działalność 6 listopada 1967 roku premierą filmu, radzieckiego reżysera Siergieja Bondarczuka „Wojna i pokój” (adaptacji powieści historycznej rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja pod tym samym tytułem).
Fotografia: Budynek kina Kijów w Krakowie, fot. CC
Z Ukrainą po raz pierwszy zetknąłem się w 2012 roku, kiedy podczas studiów na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie poznałem Ukrainkę o imieniu Antosia. To dla niej po raz pierwszy wyrobiłem paszport. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej potrzeby, w moim oczach, wschód był “wschodem” – skutecznie wpojono mi jego nieatrakcyjność. Rozumiem to. Wychowałem się w czasach przemian ustrojowych w Polsce, gdzie antagonizm do wszystkiego co wschodnie i gloryfikacja zachodu była skutecznie implementowana w świadomości mojego rocznika (1983). To właśnie w tym roku w Polsce, 22 lipca, zakończył się oficjalnie stan wojenny, który trwał od 13 grudnia 1981 roku. W czasie jego trwania, polskie społeczeństwo nieustannie straszono interwencją “ze wschodu”, Wielkim Bratem czyli Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. W 1989 roku po upadku Muru Berlińskiego i obaleniu komunizmu, w Polsce pojawiło się wiele nowych możliwości. Takich jak zakładanie własnych firm, podróżowanie po świecie, czy też płacenie obcymi walutami. Nastąpiło apogeum rozkwitu miłości do zachodu moich rodaków. Efektem tego była skuteczna antynomia do wszystkiego co “wschodnie”. Te wszystkie wydarzenie zbiegły się w czasie z moim okresem dojrzewania i kształtowania własnej tożsamości. Kultura zachodnia stała się niedościgniętym wzorcem, do którego każdy Polak chciał pretendować. My Polacy, my Europejczycy. Ten dominujący wówczas światopogląd, wywarł na mnie na tyle skuteczne piętno, że kiedy w 1998 roku, w pierwszej klasie X Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu, dano mi do wyboru jako dodatkowy język (obok obowiązkowego angielskiego) rosyjski lub francuski, bez wahania wybrałem francuski, czego miałem potem wielokrotnie żałować.
Dziewicza podróż z 2012 roku do Antoniny, do Lwowa, sprawiła, że zakochałem się w ukraińskiej kulturze, ludziach i architekturze. Nawykach, mentalności, metaforach, ciągłości i prostocie organizacji życia społecznego. To było w tamtych czasach moje wielkie odkrycie, na tyle istotne i znamienne, że chwilę po wydarzeniach na Majdanie i po wybuchu wojny w Donbasie, w kwietniu 2015 roku, pojawiłem się w Kijowie, z zupełnie nieuzasadnionej potrzeby działania.
To instynkt twórczy, którego często doświadczam i pozwalam mu się unieść – czasami wbrew logice, a nawet na krawędzi absurdu. Było to miesiąc przed nawiązaniem kontaktów z ukraińskim kolektywem dokumentalnym “Babylon 13”, który w tamtym czasie, w mojej ocenie, tworzył historię kina dokumentalnego – wojennego, intymnego. Plan miałem jeden, stworzenie filmu dokumentalnego o kolektywie “Babylon 13”. Jednak na miejscu w Kijowie, po wstępnym zapoznaniu się z tematem i szczegółami działania kolektywu, ich historia przestała być dla mnie atrakcyjna. Dlatego pod namową kompetentnych przyjaciół zrezygnowałem. Mieszkałem wtedy w kuchni, w jednym z typowych kijowskich bloków z wielkiej płyty, tuż przy metrze Tarasa Szewczenki, zamieszkałym przez wschodzącą kijowską inteligencję. Przyszłych doktorów nauk humanistycznych – przyjaciół Antoniny. Popijając kawę, przyglądałem się jak czytają ukraińską poezję, i z jaką pasją uczą się w ten sposób swojego narodowego języka, którego znajomość w tamtych czasach nie była uważana za zasadną. To były pierwsze zwiastuny przemiany i wyrwy kulturowej, która się dokonywała, a ja mogłem je osobiście obserwować. Pomimo tego, że nie byłem wtedy jeszcze w stanie wiele zrozumieć z tego co widzę, zostałem.
3. Faza Pierwsza: Tworzenie filmu dokumentalnego pod roboczym tytułem “Czarna kawa zamieszana kałasznikowem” - Donbas 2015-2016
Doświadczyłem Donbasu, zarówno po stronie ukraińskiej, Ługańskiej Republiki Ludowej, jak i Dobieckiej Republiki Ludowej w momencie gdy wojna była już w rozkwicie. Wykształciłem własną metodologię sztuki dokumentalnej, opartej na idei wchodzenia w interakcję z otoczeniem, poprzez bycie jego integralną częścią, nie tylko obserwatorem, w odróżnieniu od zastanych na miejscu korespondentów z całego świata. Filmy dokumentalne w założeniu przedstawiają wycinek rzeczywistości, która podlega możliwie najmniejszej ingerencji ze strony reżysera. Jednak moja wizja kinematograficzna, jest równie realistyczna jak i kreacyjna – z wyłączeniem uniformizmu w jakiejkolwiek formie. Jedną z moich cech warsztatowych jest niepełna kontrola nad filmowaną rzeczywistością i reagowanie na nią. Twórczość opieram na tradycji konstruktywizmu i konceptualizmu, czerpiąc z dokonań sztuki pojęciowej, która nad wrażenia zmysłowe przedkłada spekulacje czysto intelektualne. Jednakże podejście formalistyczne i pojęciowe traktuje jako naturalne i nierozłączne składniki sztuki medialnej, zawierającej formy i pojęcia, które nieustannie tworzą zmieniający się akt komunikacji. Traktuję więc obszar po którym się poruszam, za teren filozoficznej konfrontacji sztuki z rzeczywistością. Konfrontację samego siebie z rzeczywistością. W którym również “ja” sam, podczas realizacji jestem podmiotem i przedmiotem poznania.
Galeria: Realizacja filmu dokumentalnego “Czarna kawa zamieszana Kałasznikowem”, 2015-2016, fot. Sebastian Płocharski
Interesuje mnie krytyka substancjalistycznej koncepcji człowieka, znaczenie jego indywidualności. Stanisław Judycki szuka podstaw indywidualności w analizie doświadczania bezpośredniego. Pyta o rację obecności w ludzkiej świadomości „ja”, tj. podmiotu procesów świadomościowych. W myśleniu metafizycznym jest miejsce na analizę doświadczenia wewnętrznego, skupienie się na problemie świadomości i sposobie przeżywania siebie jako człowieka. Jednym z błędów myślenia systemowego jest (za Tischnerem) stosowanie wobec człowieka terminu „substancja”. Skutkuje to uprzedmiotowieniem go. Na Donbasie doświadczyłem właśnie takiego “uprzedmiotowienia” człowieka. Obszar filozoficznej konfrontacji sztuki z rzeczywistością, traktuję jako formę autorskiego eksperymentu. Są to przeżycia bardzo prywatne i osobiste. Jednakże artefakty sztuki w postaci zapisu filmowego i fotografii, są już działaniem publicznym.
Od treści jako kategorii samoistnej bardziej istotna wydaje mi się „treść” wynikająca z formy jej pozyskiwania. Narzędzie sztuki – rodzaj przekaźnika, jakim jest telefon komórkowy z możliwością nagrywania filmów. Telefon komórkowy w pierwszej fazie realizacji mojego filmu, był bardzo ważny w procesie twórczym, zdecydowanie bardziej pożądany niż profesjonalna kamera, którą obecnie realizuję resztę dokumentu. To właśnie kamera w telefonie komórkowym, mimo iż posiada ograniczoną jakość artystyczną pozyskiwanego obrazu, posiada także najbardziej istotną i pożądaną właściwość w realizacji dokumentalnej (której brak w profesjonalnej kamerze) – intymność.
Zdaję sobie sprawę, że moja praca narażona jest na całą gamę interpretacji, nie jestem wobec nich obojętny i chcę wchodzić z nimi w interakcję. Trzeba jednak rozróżnić pracę artystyczną od politycznej, chociaż każda sztuka w jakiś sposób jest polityczna, w szczególności kiedy mierzy się z tak delikatnym tematem, jakim jest wojna. W odróżnieniu od zastanych na miejscu korespondentów czy dziennikarzy, moja działalność na Donbasie skupia się zawsze wokół spraw codziennych, naturalnych. Doświadczam sytuacji przez jej nieuchronność i ciągłość mojej drogi. Żyję z ludźmi Donbasu i doświadczam ich codziennego życia, gotując z nimi wspólny obiad czy pomagając im w ich pracach. Mieszkałem zarówno z ludnością cywilną, jak i w różnych batalionach wojskowych – poddając się temu procesowi i niemalże go gloryfikując.
4. Faza druga - ostatnia: Performans “The Pink Rider- The Line”. Realizacja projektu “Przedśmiertne portrety ludzi Donbasu”. Październik - Grudzień 2020
Fotografia: Transport roweru pociągiem relacji Kijów – Popasne, 2020, fot. Sebastian Płocharski
29 września 2020 roku wysiadłem na stacji w Liseczańsku. Dalej na wschód, w kierunku Donbasu już się nie dojedzie, przynajmniej pociągiem. Jak powiedzieliby w Kijowie – prowincja.
Prowincja to pejoratywne określenie zaszczepione przez mieszczan. Nie wiem dlaczego, uważa się, że prowincja to miejsce barbarzyńskie, niemal zacofane, ze znikomą kulturą. Tak przynajmniej uważa jeden z moich przyjaciół, ukraiński reżyser, mieszkający w Kijowie, gdy twierdzi – „To ludzie Donbasu są problemem samego Donbasu”. Ale kiedy się dobrze przypatrzysz i pozbędziesz wszelkich stereotypów ta „prowincja” to teren niesamowicie bogaty wizualnie pod względem przestrzennym i ludzkim. Na co dzień mieszkam w Glasgow w Szkocji, tam Ukraina to hiperprowincja, nawet nie wspominając o Donbasie.
Fotografia: Reflektujący rzeczywistość rower, którym podróżuje po Donbasie ze sprzętem i niezbędnymi rzeczami codziennego użytku na tle monumentu witającego w Siewierodoniecku, Donbas, fot. Sebastian Płocharski
Glasgow czy Kijów, to jedna wielka reprodukcja. Miasto myśli jak wygląda, co robi i co powinno robić. Miasto odtwarza się nieustanie i kopiuje. Przepływ życia jest nieustanie dokumentowany mechanicznie i symbolizowany.
W przeciwieństwie do miasta „prowincja” jak Donbas jest bezrefleksyjna, samostanowiąca. A ja, wchodząc w jej środowisko działam jak agent, który utrwala na sobie ślad, indeks tej rzeczywistości i przenoszę ten odcisk różnymi kanałami komunikacyjnymi od filmu po fotografię, do sfery symboliki. Robię wyrwę w jej hermetycznej strukturze i kolekcjonuje jej artefakty. Nie oszukujmy się, formalnie należę do sfery mieszczańskiej, zamieszkując miasto postindustrialne, takie jak Glasgow. Uczę się komunikacji przez doświadczenie. Interesuje mnie, gdy wszystko dzieje się tu i teraz. A pomiędzy tak rozległymi kulturowo i przestrzennie obszarami jak Szkocja i Donbas, trzeba uczyć się szybko, bardzo szybko, by przetrwać.
Fotografia: Przygotowanie roweru do projektu, Toruń (Polska), 2020 fot. Sebastian Płocharski
Fotografia: Sebastian Płocharski na rowerze w Kijowie, 2020, fot. Sebastian Płocharski
“The Pink Rider” (tak siebie zawałem) to rodzaj mojego alter ego, który specjalnie stworzyłem na potrzeby realizowanego projektu. W moim performansie “The Line” po Donbasie poruszam się rowerem, to naturalny transport ludzi na “prowincji”. Ten symbol roweru to rodzaj łącznika, między “prowincją” a miastem. W Glasgow również poruszam się na rowerze. Rower pozwala mi doświadczać bezpośredniego kontaktu z drogą, przyrodą i ludźmi. Mam ze sobą tylko niezbędne rzeczy do przetrwania oraz sprzęt fotograficzny do rejestracji (która jest także formą interakcji) wszystkiego, co napotkam na swojej drodze. Staram się poruszać od wioski do wioski, nie nakładając sobie szczególnych ram czasowych, poddaję się sytuacji i drodze. Swoją pracę wykonuję w dosyć specyficznych warunkach, na linii frontu, dlatego biorę pod uwagę wszystkie przeciwności tej sytuacji. Chcę stworzyć fotograficzne portrety ludzi Donbasu, trochę już zapomnianych i pozostawionych na marginesie historii, wspomnianej “prowincji”, uważanej za niepotrzebną. Rezultat mojej pracy, będę prezentował w mieszczańskich warunkach – ciepłych, sterylnych galeriach Europy Zachodniej. I ten dysonans, kontrast i konfrontacja prowincja-miasto, również znajduje się w sferze moich zainteresowań.
Moją drogę można śledzić “na żywo” w aplikacji Strava: https://www.strava.com/athletes/22475449
Trasa liczy ok. 550 km, wzdłuż frontu i obejmuje całą linie graniczną, pomiędzy Ukrainą, Ługańską Republiką Ludową i Doniecką Republiką Ludową. Będę ją pokonywał przez kolejne kilka tygodn:
Fotografia: Mapa Donbasu i linii frontu ukazująca trasę ok. 550 km, którą Sebastian Płocharski będzie pokonywał na rowerze przez kolejne kilka tygodni.
Formalnie nie ma w tym “sztuki”. Droga którą pokonuję, by dotrzeć do moich bohaterów (obecnych i przyszłych), może kojarzyć się z przygodą, turystką, czy sportem (rower), czymś co nie jest bezpośrednio związane ze sztuką, ale w tym przypadku, ważna jest choreografia chwili. A moja praca synchronizuje wszystkie jej komponenty. Sama moja cielesna obecność, doświadczanie tej drogi, ludzi, sytuacji i rzeczywistości jest jak ramy. Dlatego uważam ten proces za bardzo osobisty. Dla mnie to ważne wewnętrznie, indywidualne wyzwanie, w którym nie da się uciec od pewnego patosu.
Fotografia: Sprzęt do realizacji fotograficznej i dokumentalnej, fot. Sebastian Płocharski, 2020
Moja praca w pewnym stopniu grzeszy nawet absurdem, ma elementy snu na jawie, nonsensu, jest „bezużyteczna” w dokumentalnej formie. Jest jednak także odbiciem zastanej tu absurdalnej sytuacji, do której należy wojna. Przykładem absurdu i symboliki jest między innymi rower w kolorze srebrnym – refleksyjny, to nie tylko mój obecny środek transportu, ale także medium do doświadczania Donbasu w sposób najbardziej pierwotny. Częścią symboliki jest również różowy kask rowerowy. Jest on kolorem pośrednim pomiędzy białym i czerwonym. Jest to symbol miłości i pogody ducha, ale także wywołujący u niektórych osób niewygodne skojarzenia.
Staram się poświęcać tę drogę na refleksje i obserwacje, odczytywać metafory i być ich naturalnym, symbolizującym składnikiem. Staram się ujednolicać czas, bez rozpraszania się turystyką. Donbas istnieje jako symbol i staram się uchwycić jego fragment, którego doświadczam osobiście.
Fotografia: Sebastian Płocharski na stacji kolejowej w Kijowie, 20020, fot. Sebastian Płochrski
Nie chcę dramatyzować mojej pracy, nie ma ona nic wspólnego z bohaterstwem. Widzę siebie jako osobę uprzywilejowaną – nie tylko ze względów finansowych, ale także ze względu na możliwość poświęcenia czasu. Jestem niezależnym artystą, dlatego mogę sobie na to pozwolić, za chwilę wrócę przecież do „bezpiecznego” Glasgow. Posługuję się oficjalną legitymacją prasową upoważniająca mnie do wjazdu w strefę militarną, jak również jestem członkiem Brytyjskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Uważam, że to, co robię, jest odpowiedzią na moją uprzywilejowaną pozycję, ale także efektem artystycznego wyalienowania.
Fotografia: Reflektujący rzeczywistość rower, którym podróżuje po Donbasie ze sprzętem i niezbędnymi rzeczami codziennego użytku na tle monumentu witającego w Siewierodoniecku, Donbas, fot. Sebastian Płocharski
Od 6 lat sytuacja na Donbasie się nie zmienia, obecnie zaniknęła z głównego nurtu informacji. Wierzę w swoją pracę, nie wiem czy coś zmieni, ale wiem, że każde działanie ukazujące nonsens i degradacyjne właściwości wojny jest potrzebne i ważne.
Dedykuję to Wszystkim ludziom Donbasu- Sebastian Tomasz Płocharski, Sievierodonieck, 11.10.2020
Fotografia: Przygotowanie do projektu “The Pink Rider – The Line”, Kijów, 2020, fot. Takeshi Omura